Czasami trzeba znaleźć się na dnie, by poszukać pomocnej dłoni

O nie, nie spodziewaj się artykułu poradnikowego, bo się tylko zawiedziesz. Nie będzie to też wiedza psychologiczna uproszczona na potrzeby Internetu. Tym razem chcę się z Wami podzielić fragmentem swojego życia, który wrócił do mnie po przeczytaniu książki Emilii Teofilii Nowak „Piromani”.

Dawno, dawno temu…

Pamiętam siebie sprzed kilku lat. Tuż po obronie doktoratu, gdy minęła euforia, otworzyłam oczy i odkryłam, że w moim życiu tak naprawdę niewiele się zmieniło. Nadal tkwiłam w pracy, która już nie przynosiła mi radości. Wręcz czułam się wypalona. Miejsce na uczelni się jakoś nagle dla mnie nie zwolniło. Mogłabym dalej wymieniać, co było nie tak. Jasne – może to drobiazgi, ale właśnie te drobiazgi przerosły mnie. Miałam wrażenie, że utknęłam, gdzieś w połowie drogi i nie mogę zrobić kroku do przodu. Wręcz jakbym znalazła się w więzieniu, z którego nie mogę wyjść. Tak zwany dół emocjonalny.

Wtedy sięgnęłam po książkę, która już od kilku miesięcy leżała na mojej półce: „Biegnąca z wilkami”. Przeczytałam ją w kilka wieczorów, a równocześnie zdecydowałam się wziąć udział w programie coachingowym. Może nie znalazłam się nagle w raju, ale coś we mnie zaczęło się zmieniać. Inaczej spojrzałam na rzeczywistość i odnalazłam ponownie w sobie siłę. To wtedy zaczął się proces, który doprowadził mnie do obecnego miejsca w życiu.

Co z tym wszystkim mają wspólnego „Piromanii”?

Książkę Emilii Nowak „Piromani” zaczęłam czytać z pewnym sceptycyzmem. Po kilku pierwszych stronach w mojej głowie pojawiła się myśl: „A co mnie obchodzi imprezowe życie studentów mieszkających w akademiku?”. Jednak z każdą kolejną stroną, gdy coraz lepiej poznawałam bohaterkę – Lidię – wciągałam się w fabułę. Przyznam, że w pewnym momencie nie mogłam się oderwać.

Coś czuję, że Lidia wielu czytelników denerwuje. Z jednej strony ma wokół siebie znajomych, którzy ją wspierają. Wydawnictwo tak bardzo chcę wydać jej powieść, że idzie jej na rękę niemalże ze wszystkim. Rektor uczelni tak bardzo widzi w niej studentkę, że kilka razy przedłuża jej możliwość zaliczenia sesji. A Lidia? Nie pisze powieści, choć wydanie książki jest jej wielkim marzeniem. Nie próbuje zaliczyć sesji. Dlaczego? Na pierwszy rzut oka odpowiedź brzmi: chłopak ją rzucił. Ale jak już wejdzie się w głąb tej opowieści, okazuje się, że jest drugie, trzecie dno (a może i kolejne). Lidia tkwi jak zaklęta na swoim dnie emocjonalnym.

Zmiana w niej i jej życiu zaczyna się, gdy sięga po pomoc – terapię w szpitalu psychiatrycznym. Dzięki niej odnajduje w sobie energię, by zacząć działać i realizować swoje marzenia.

Bo bycie na dnie do czegoś zmusza

Kiedyś moja coach powtarzała: „To dobrze, że jest ci źle, bo szukasz możliwości zmiany tego, co ci przeszkadza”. Jakaś prawda powszechna brzmi: „Czasami trzeba znaleźć się na dnie, by móc się od niego odbić”. Wszystko to bardzo ładne i prawdziwe. Ale mam wrażenie, że trochę uproszczone. Rzadko jesteśmy w stanie odbić się sami. A wręcz potrzebujemy pomocnej dłoni, by móc otworzyć się na proces zmian. W moim odczuciu, nigdy nie są to zmiany zewnętrzne. Zawsze dotyczą naszego wnętrza, patrzenia na świat. Gdy zmieniamy się my, gdy pozwalamy sobie pomóc, zmiana dokonuje się wokół nas. Mam wrażenie, że właśnie tę prawdę pokazała Emilia w swojej książce. Zwróciła uwagę, że to nie magiczna różdżka, ale odpowiednio dobrana praca nad sobą, sprawia, że opuszczamy nasze dno emocjonalne.

Jak to dobrze, że jest autorka, która napisała mądrą książkę. Nie stworzyła uproszczonej psychologicznie postaci, ale mała odwagę ożywić bohaterkę, która jest niejednoznaczna, irytująca i taka prawdziwa.