Gdy kobieta została adwokatką – relacja z 1904 roku

Tygodnik Ilustrowany, Krystyna Bezubik

Chciałabym się kiedyś przenieść w czasie. Najlepiej w okres Młodej Polski, by wypić wódkę z Przybyszewskim, porozmawiać z Micińskim i z Żeromskim. Chciałabym też poznać Marię Komornicką i przekonać się, co tak naprawdę kazało jej zmienić się w Piotra Własta. Tak, marzy mi się romans z przeszłością i okresem, którym się długo zajmowałam naukowo.

Ostatnio przeżyłam taką podróż dzięki temu, że mogłam przejrzeć wszystkie numery „Tygodnika Ilustrowanego” z 1904 roku. I tak, czytając relację, uczestniczyłam w premierze sztuki Przybyszewskiego. Poczułam też ducha feminizmu i zmian w sytuacji kobiet, która się wtedy dokonywała. Szczególnie moją uwagę przykuła pewna relacja z rozprawy sądowej. Dlaczego? Przeczytaj ją sama.

Kobieta doktorem prawa

„Niedawno po raz pierwszy Hiszpania ujrzała łatwe zwycięstwo obrończyni w sądzie Tuluzy. Na porządku dziennym stała sprawa o potwarz i oszustwo; jako adwokatka strony pokrzywdzonej stanęła p. Dilhau, niedawno promowana na doktorkę praw. Obrońcą oskarżonego był adwokat Dellas. Przewodniczący sądu odstąpił od zwykłego porządku dziennego i powitał adwokatkę przemową, w której życzył jej powodzenia w nowym zawodzie. Następnie zabrał głos adwokat oskarżonego, ale zamiast bronić klienta, wypowiedział prawdziwy hymn na cześć pięknej koleżanki, sławiąc jej odwagę zerwania z tradycjami, na wzór pierwszej adwokatki francuskiej, p. Chauvin, zaparcie się siebie, jakiego wymaga ścisła nauka prawa, oraz śmiałość, z jaką przystąpiła do swojego trudnego zawodu, który może jej dać tyle przykrych, niespodziewanych wrażeń. Mowa ta trwała długo; wysłuchano jej w skupieniu.

Posiedzenie sądu zamieniło się w akt uroczysty, na czym najwięcej zyskał klient adwokata, gdyż skazano go zaledwie na 50 fr. kary. P. Dilhau, nie otworzywszy nawet ust na jego obronę, wygrała sprawę przez samo swoje ukazanie się przed kratkami sądowymi”*.

Co czuła?

Niesamowite, prawda? Chciałabym móc zapytać tę kobietę, co czuła podczas tej rozprawy. Jak przyjęła wszystkie przemowy pochwalne na swoją cześć i fakt, że w gruncie rzeczy nie dano jej szansy wykonać swojej pracy (przynajmniej ja tak odczytuję tę sytuację). Na pewno zanim trafiła na tę salę sądową, przezwyciężyła niejedną przeszkodą. Nieraz musiała udowadniać, co jest warta, i wysłuchać wiele ironicznych uwag. Ale między innymi dzięki niej ja kilka lat temu mogłam zostać doktorą nauk humanistycznych.

Już się nie dowiem, co ona czuła, ale wiem, co ja czuję za każdym razem, gdy idę na spotkanie zawodowe i słyszę, że jestem taka młoda i urocza. Niby nic. I niby nie ma nic wspólnego z relacją z 1904 roku. A jednak sądzę, że ma i to dużo. Ja na miejscu tej kobiety poczułabym się upokorzona i tak się czuję, gdy jako ekspertka bywam sprowadzana do roli uroczej dziewczyny, nawet gdy wiem, co zrobić, by szybko wrócić do roli ekspertki.

 W efekcie tak się zastanawiam, na ile jeszcze mentalnie niektórzy tkwią w rzeczywistości sprzed wieku. A jakie w Tobie ta relacja budzi emocje? Podziel się swoimi refleksjami w komentarzu.

*Ze świata kobiecego „Tygodnik Ilustrowany”, 1094, nr 6, s. 118.

Zostań patronem mojego bloga

Lubisz mój blog? Cenisz treści, które dla Ciebie tworzę? Zastań patronem mojego bloga! Twórzmy ten blog wspólnie.

Wspieram rozwój bloga