Trudna miłość “ubrana w słowa”

Krystyna Bezubik, Trudna miłość ubrana w słowa

Każdą historię można napisać na nowo. Wystarczy przewinąć do początku. Nacisnąć „delete” – i gotowe. Każde zdanie można zmienić. Każde słowo zastąpić innym. Z życiem bywa gorzej. To, co raz przeżyte, pozostaje zapisane na zawsze, choć bywa różnie opowiadane. Choć pamięć łaskawie bywa wybiórcza i ulotna. Chce pani, bym opowiedziała swoją historię? Dobrze. Zrobię to. Czemu nie? Ale to będzie wersja na dzisiaj.

Od czego zacząć? Może od tego, kim byłam.

Dwudziestokilkuletnią studentką. Samotną. Tuż po rozstaniu. Niezbyt bolesnym, ale zawsze. Obok mnie, we mnie pojawiła się pustka, wolne miejsce do zapełnienia. Takie miejsce, które na siłę zarzuca się pracą, sportem, nałogiem. Miejsce, którego udaje się, że nie ma. Ale jest. Wystarczy jeden nieostrożny krok i robi się za późno…

Jak go poznałam? Uśmieje się pani. Na czacie. Wtedy było to modne. Nie wiem, czy dzisiaj jeszcze wchodzi się na czaty. Jeszcze istnieją? Potrafiłam klikać godzinami. „Klikać” – tak określano te pisane rozmowy. Czy to słowo nadal istnieje?

Nie pamiętam, kto kogo zaczepił. Od początku wiedziałam, że ma żonę, dziecko… Ja chciałam z nim tylko pogadać, popisać… Tak się zaczęło. Od złudzeń. Od przerośniętej pewności w siebie i w swoje potrzeby. Od samooszukiwania się. I od tego, że po kilku tygodniach byłam w stanie uwierzyć w każdą bajkę. Zabawne, że je jeszcze pamiętam. Żona po urodzeniu dziecka straciła ochotę na seks… Nigdy nie był z inną kobietą i chce zobaczyć, jak to jest. Żona go zdradza, ale równocześnie nie zgadza się na rozwód, a on chce kogoś poznać – usłyszałam już pod koniec, tuż przed…

Czy naprawdę mu wierzyłam?

Na początku chyba tak, naiwnie wyobrażając sobie, że zostanę jego przyjaciółką, której będzie mógł się zwierzać. Że pomogę mu uratować małżeństwo. Potem potrafiłam przyznać się sama przed sobą, że chcę czegoś innego. Czegoś więcej… To ta pustka, która wciąga jak czarna dziura. Jeden nieuważny krok i jest po tobie. A łatwo zrobić ten krok, jeśli udajesz, że dziura nie istnieje, nawet jeśli jesteś już środku.

Co mnie w nim pociągało? To, co mówił. Że jestem piękna, że wyobraża mnie sobie jako długowłosą, seksowną blond laskę z jędrnym tyłkiem. Wystarczyło. Schlebiał mi. Później stał się nieco bardziej subtelny – gdy załapał, że mi na tym zależy. A załapać nie było trudno. Nie, seks nie był najważniejszy, przynajmniej nie dla mnie, choć przyznaję, że świetnie całował, a moje ciało mocno reagowało na jego dotyk. Ale nie o seks chodziło. Przynajmniej nie mnie. Ważniejsze było to, co rozgrywało się w przestrzeni wirtualnej i w mojej głowie. 

***

Historie życiowe nigdy nie umierają.

Ożywają w nowej wersji, w nowej formie; wracają, nawet gdy wydają się pogrzebane na zawsze, i pozwalają opowiadać je na nowo.

Może to panią zainteresuje. Byłam nad morzem. Spacerowałam po molo. Zwykła turystka na wakacjach. Tyle, że byłam sama. Wiedziałam, że tydzień wcześniej on był na tym samym wybrzeżu – miał wyjazd służbowy i zahaczył o plażę. Może o tę samą, co ja. Chodziłam po molo i wyobrażałam sobie, że on tam jeszcze jest, że podchodzi do mnie, że spędzamy czas razem. I wtedy zobaczyłam pewnego mężczyznę. Przyglądał się tablicy informacyjnej, za rękę trzymając dziewczynkę, może trzyletnią. Wtedy pomyślałam, że on tak samo wygląda ze swoim dzieckiem. Zatroskany tatuś i maleństwo kręcące się pod nogami.

Nie, nigdy nie poznałam jego rodziny. Wiedziałam, że istnieje. To wszystko. Czy często o niej myślałam? Po prostu wiedziałam, że jest. Proszę mnie więcej o to nie pytać. Nie każdy fragment historii chce być opowiedziany.

***

Historie życiowe ubrane w słowa stają się banalne.

Nie można opowiadać ich dokładnie tak, jak się toczyły. Łatwiej jest wymyślać coś od początku do końca. Historie życiowe potrzebują dobrego narratora. To nieprawda, że życie pisze najlepsze scenariusze.

Pyta pani o uczucia… Były uczucia. Nie wiem – wirtualne czy prawdziwe; ta granica wydawała się tak nierealna… Sny. Myśli. Kradzione chwile szczęścia. Chwile na miłosnym haju. To był mój raj na kredyt. W każdej chwili mogłam je stracić. I straciłam.

Tęsknota. To przede wszystkim czułam. Przez cały czas, gdy byliśmy razem. A im dłużej byliśmy, tym mocniej tęskniłam. Początkowo tęsknota była całkiem zwyczajna. Aby ją zaspokoić, wystarczało wspomnienie jego obecności. Odczytanie SMS-a. Fragment zapisanej rozmowy. Potem się nasiliła, z dnia na dzień stając coraz silniejsza. Coraz większa. Coraz trudniejsza do zaspokojenia. I wtedy pojawił się bunt. Myśl, że można żyć bez niego. I upragniony spokój. Powrót do własnego życia. Powrót do własnych spraw.

I nagle on wraca i wszystko zaczyna się od początku. I już wiem, że nie mogę bez niego żyć. Tęsknota… i niepewność. Kiedy znowu się spotkamy. Kiedy porozmawiamy. Z czasem wspólne chwile były coraz rzadsze, coraz krótsze. Z czasem zaczął coraz częściej odwoływać w ostatniej chwili nasze spotkania. A ja już nie potrafiłam bez nich żyć.

Bliskość? Tak, bywały chwile, w których wydawało mi się, że czuję bliskość. Wplątywała się pomiędzy słowami. Wyczytywałam ją między wierszami. Dzielił się ze mną problemem. Czasami interesował się moim życiem, reagował na moje nastroje. Miałam swoją bliskość.

Zazdrość? Nie, tego nie czułam. Albo nie pamiętam. A powinnam?

***

Dlaczego zakończyłam ten związek?

Bo nie potrafiłam dłużej. Bo on był coraz częściej nieobecny. Bo dowiedziałam się czegoś jeszcze… Nieważne. W każdym razie – miałam dość. Wie pani, co jest najzabawniejsze? Że poczułam rozczarowanie. Rozczarowanie, że nie zaprotestował. Że nie próbował zatrzymać mnie przy sobie. Przyjął to, co miałam do powiedzenia. I nastąpił koniec. Taki zwyczajny. Jakby oczekiwany.

Czy go kochałam? Wiele osób na pewno nazwałoby to miłością. Co czuję teraz? Zbyt wiele lat minęło, by o tym mówić.

P.S. 1 Opowiadanie znajdzie w się w tomiku “Skrawki wspomnień”.

P.S. 2 Tekst był już publikowany na stronie: http://czekoladkizpieprzem.pl/autorzy/krzysia/ubrana-w-slowa/