Wiatr wędruje na południe i na północ zawraca. Krąży i krąży w swoich kolejach. Drgają liście na drzewach, kołysze się trawa. Pierś faluje w przyspieszonym oddechu. Myśli krążą po łączach synaps. Krew pulsuje w tętnicach. W żyłach też.
Decyzja zapadła. Klamka odpadła. A ona? Oparta czołem o lustro szukała w sobie pewności, a raczej odwagi, aby to, co zaistniało w zakamarkach pragnień, mogło nabrać bardziej realnej formy. Decyzja to za mało.
Działanie przyszło samo z siebie
Fizycznie tak niewiele było potrzebne.Wysłany e-mail. Odwiedzona strona WWW. Wypełnione papierki. Nowe zdjęcie. Kilka dni i wszystko gotowe. Zostało jeszcze jedno: pójść do pracy. Do szkoły. Do uczniów. Uśmiechać się jak zawsze. Brać udział w rozmowach takich jak zawsze. W drzwiach budynku minąć dzieci, tak jak tego dnia, gdy decyzja przybrała fizyczną formę.
– Czy pani sprawdziła? – zaczepiła ją na schodach czwartoklasistka.
– Nie – odpowiedziała spokojnie.
– Dlaczego?
– Bo mi się nie chciało – ucięła i poszła przed siebie.
Zawiedzione dziecko pozostało z tyłu. Szeptało coś najpierw do sobie, potem w przestrzeń.
Szare dźwięki jej głosu pozostawały niesłyszalne, nieciekawe. Na coś czekała. Jak zawsze.
Poklasówkowy rytuał wypełniał się
…jak poranna kawa wypita w pośpiechu i spóźniony, zatłoczony autobus. A jednak… Lekko otworzyła drzwi pokoju nauczycielskiego. Chciała rzucić torebkę na krzesło, zerknąć na plan zajęć, może z kimś zażartować, uspokoić oddech. Dawno nie wbiegała po schodach – na ogół wdrapywała się po nich w żółwim tempie. Ale dziś było inaczej. Energicznie otworzyła drzwi i stanęła oko w oko z dyrektorką.
– Zostanie pani dzisiaj dłużej, na zastępstwo za Tkaczyk.
– Ale dlaczego ja? – wyrzuciła z siebie, zanim zdążyła się ugryźć w język. – Nikt inny nie może?
Przyrodniczka przeglądała konspekt zajęć, matematyczka uzupełniała dziennik.
– To tylko godzina – powiedziała dyrektorka i patrzyła na ścianę. – Nic się pani nie stanie. A tak w ogóle trzeba coś zrobić z tym Tomkiem z VIb – dodała. – Tak bezczelnego dziecka dawno nie widziałam. W ogóle nie robi na nim wrażenia fakt, że go wzywam do swojego gabinetu – podsumowała i machnęła rękami jak pajacyk pociągany za sznurki. – Kiedyś, gdy dyrektorka wzywała do siebie, to było coś, to był wstyd. A ten patrzy mi prosto w oczy – mówiła coraz szybciej. – I jeszcze trzyma ręce w kieszeni. I jak on się ubiera. Że też matka mu na to pozwala. Niechluj. – Ostanie słowo wypowiedziała z takim namaszczeniem, jakby oznaczało zbrodnię ludobójstwa. – Trzeba coś z nim zrobić! Kto jest jego wychowawczynią?
– Ja – przyznała niechętnie.
– Zadzwoni pani do jego matki i z nią porozmawia – powiedziała dyrektorka i wyszła. Dama w każdym calu.
„To dobry dzieciak, tylko trochę oryginalny – zdążyła tylko pomyśleć, bo na mówienie zabrakło i czasu, i przestrzeni. Niewypowiedziane słowa utknęły jej w krtani obok tysiąca innych słów. Lepka ciemna masa wyrazów, które umarły. Lepka ciemna masa rozpływająca się po jej ciele, wydostająca się na zewnątrz każdą szparą, każdym zakamarkiem. Była wokół niej. Rozlewała się po podłodze i zdawała pulsować ostatkami życia. Unosiła się i opadała. Przyklejała się do spodni, butów, torby.
Sięgnij po książkę: