Jest sierpień. Bociany zbierają się do lotu – spakowały już ostatnie walizki. A może to ja się zbieram? Spakowałam się. Zatrzasnęłam za sobą drzwi. Zbiegłam po schodach. A może to ona? W mojej sukience. Z moją walizką. Złapała taksówkę. Odjechała.
– Czy wie pani, gdzie można kupić bilet parkingowy? – Chłopak w czarnym T-shircie podszedł do niej, gdy zamykała drzwi samochodu.
– Tutaj? – Bezradnie się rozejrzała wokół siebie. – Nie wiem. W kiosku. W sklepie… Ale nie tutaj…
– Nie ma tu parkomatów?
Pomachała głową.
– Jestem tu któryś raz i zawsze mam ten problem. – Nie wyglądał na poirytowanego. – Tu w ogóle łapią?
– Tak, kilka razy zapłaciłam mandat… W sumie jeden bilet mogę panu odsprzedać.
– Oooo, świetnie.
Odsprzedała kartę. Pożyczyła długopis. Uśmiechnęła się na do widzenia. Rozstali się na zawsze. A może nie. Może inaczej.
Okazało się, że jechali na to samo spotkanie. Wystarczyło uśmiechnąć się na dzień dobry następnego dnia.
Już się nie spotykają. Są razem. Na chwilę. Na zawsze. Nieważne.
Jest sierpień. Bociany zbierają się do lotu. Szczęśliwe – mają dokąd uciec. A ja? Cztery ściany wokół mnie. Sufit, podłoga. Otwarta szafa. Zamknięta walizka. I kolejne kłótnia za mną. I kolejne słowa, które nigdy nie powinny paść. Ja. On. Pozorne „my”. Żałoba wspólnego czasu, więc dziś pasuje mi czarna sukienka.
A może to ona tego dnia nałożyła czarną sukienkę i postanowiła wyjść na ulicę jak zwykła dziewczyna, by z uśmiechem zostać rozpoznaną? Bo tak naprawdę ona jest kimś innym.
– Czy wie pani, gdzie można kupić bilet parkingowy? – Chłopak w czarnym T-shircie podszedł do niej, gdy zamykała drzwi samochodu.
– Tutaj? – Bezradnie się rozejrzała wokół siebie. – Nie wiem. W kiosku. W sklepie… Ale nie tutaj…?
Tego dnia wszystko szło nie tak, jak powinno. Nowe buty okazały się niewygodne – już zdążył pojawić się bąbel na pięcie. Korki w mieście większe niż zwykle. Była spóźniona, a nawet jeśli jeszcze nie była, to za kilka minut będzie.
– Nie ma tu parkomatów?
„Boże, facet odczep się! Nie jestem informacją turystyczną” – przebiegało jej przez głowę, choć uprzejmy uśmiech nie schodził jej z ust. Tego ją uczono podczas szkoleń z marketingu. Chłopak może nie był jej klientem, ale zawsze można poćwiczyć.
– Jestem tu któryś raz i zawsze mam ten problem – usłyszała.
„Łapią, łapią” – pomyślała. W notesie w torebce leżał wciąż jeszcze niezapłacony mandat. Bąbel na pięcie bolał coraz bardziej. Czuła, jak jej żołądek coraz bardziej się ściska – niewątpliwy znak, że jest spóźniona. Niewątpliwy znak, że mandat dostała niesłusznie, a przecież samochód zostawiła dosłownie na pięć minut. No, może piętnaście, ale… W tym mieście naprawdę jest problem z zakupem kart postojowych.
W końcu się rozstali. Na zawsze, na chwilę. Może śpieszyli się na te same spotkanie? Może to z nim była umówiona?
Jest sierpień. Dni coraz krótsze. Noce coraz dłuższe. Ciemność pozwala żyć snom. Sny ożywają w ciemności. Tego dnia nałożyła białą sukienkę. A może to ja? Może to ja uznałam, że mogę być szczęśliwa w dzień, na przekór coraz dłuższej nocy?
– Czy wie pani, gdzie można kupić kartę parkingową? – Chłopak w czarnym T-shircie podszedł do niej, gdy zamykała drzwi samochodu.– Tutaj? – Bezradnie się rozejrzała wokół siebie. – Nie wiem. W kiosku. W sklepie… Ale gdzie tutaj…
Późnopopołudniowe słońce leniwie przeświecało przez gałęzie drzew, snując się pomiędzy budynkami. Oplatało kształty i cienie. Powietrze pachniało bzem i spalinami. Idealnie wiosenne popołudnie. Pora dnia i roku, w której pary rozkwitały na ławkach w parkach lub – trzymając się za ręce – chodziły alejkami, a czasami nawet całowały w cieniu rozłożystych lip.
Nawet parking wydawał się być z lekka malowniczy, ocieniony starymi drzewami, których nie potrafiła nazwać. Gdyby wsłuchała się uważnie, poza szumem ulicznym usłyszałaby jakiś świergot.– W sumie jeden bilet mogę panu odsprzedać – uśmiechnęła się uprzejmie, uprzejmością ekspedientki w sklepie.– Oooo, świetnie. – Chłopak wyraźnie się ucieszył. Tego dnia wszystko układało się tak, jak powinno. Trasa spokojna. Żadnych większych robót na drogach. Kilka godzin za kółkiem okazało się czystą przyjemnością. A teraz… Zamiast szukać nieistniejącego parkometru, dostał kartę i długopis… Wypisał kartę i poszedł w swoją stronę. Inną niż ona. A może tę samą?
Jest sierpień. Tego dnia nałożyła sukienkę w kolorze krwi. Miesięcznej. Sierpniowy nów zaprosił ją na bociani sejmik. A może to ja? Może to ja chciałam znowu poczuć się czarownicą, by w czerwonym splocie uścisku poznać jedność życia i śmierci? Nie dzwoń, nie teraz. Nie pisz. To nie czas i nie miejsce. Zniknęłam. Na chwilę. Kiedyś wrócę. Do tu i teraz.
P.S. 1 Tekst pierwotnie był opublikowany na blogu “Czekoladki z pieprzem” (http://czekoladkizpieprzem.pl/autorzy/krzysia/tu-i-teraz/)
P.S. 2 Jest to jedno z opowiadań, które stworzy nowy tomik “Skrawki wspomnień”.